Wakacje już trwają. Przed każdym wyjazdem mam dylemat – co ze
sobą zabrać do czytania, aby nie „umrzeć” z nudów w drodze. Książki
czytać lubię, szczególnie krwawe kryminały ze Skandynawii, chociaż
poczciwym Cobenem czy Grishamem też nie pogardzę.
Od
jakiegoś już czasu dostaję od znajomych książki z serii lekkich i
przyjemnych. Opowiadają losy odważnych ludzi, którzy zdecydowali się
zmienić swoje dotychczasowe życie i zamieszkać w innym kraju. Książki
może nie porywają swoją rozbudowaną fabułą – są raczej formą pamiętników
opisujących trudności, na jakie natrafia cudzoziemiec chcący
zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu – często w małej wiejskiej
społeczności. Niedawno będąc w słynnym supermarkecie ze znaczkiem owada
sama zakupiłam tego typu pozycję. Na lato w sam raz!
Scenariusz
tego typu książek jest jeden – główna bohaterka (często autorka) jedzie
na wakacje, aby zapomnieć o problemach (zdradzie). Trafia do małej
wioski (w Hiszpanii, Grecji lub we Włoszech) i się zakochuje….nie nie
nie, nie w kimś (pamiętajmy, że nie jest to romans!) ale w miejscu i
ludziach. Odkrywa, że istnieje „inny” świat, w którym ludzie (pomimo
braku stałych dochodów) są szczęśliwi. Po powrocie do swojej szarej
rzeczywistości odkrywa, że jednak nie pasuje już do swojego życia. Nie
czuje się wolna i spełniona. Porzuca rodzinę, przyjaciół, pracę, pakuje
walizki. Wyjeżdża. Zaczyna nowe życie. Ot cała fabuła.
Pomiędzy
rozdziałami odnaleźć można lokalne smaki – aromatyczne pomidory,
pachnące zioła. Autorki wrzucają sprawdzone przez siebie przepisy na
typowe dania z regionu – nie polecam czytać na pusty żołądek. Kuchnię
zarówno hiszpańską jak i grecką uwielbiam (nie lubię tylko Grecji) więc
książki traktuję również jako przewodniki kulinarne.
Czytając już
kolejną tego typu pozycję obudziła się we mnie zazdrość. Pozytywna, ale
jednak zazdrość. Sama nie wiem czy byłabym w stanie postawić wszystko na
jedną kartę – złożyć wypowiedzenie z pracy, sprzedać dom/mieszkanie,
pożegnać się z bliskimi, kupić bilet na samolot i rozpocząć wszystko od
nowa w innym kraju. Podziwiam te kobiety, że nie bały się zaryzykować i
postawiły na swoje szczęście. Wygrały!
Pierwszą książkę „Dom na
Zanzibarze” dostałam kilka lat temu od znajomego zafascynowanego
Zanzibarem i jego mieszkańcami. Poznał tam Polkę, Dorotę Katendę, która
ułożyła sobie życie na rajskiej (jak pisze) wyspie. Pani Dorota założyła
biuro podróży, wybudowała dom na wyspie i do tej pory organizuje
wyprawy. Wraz z książką dostałam wianuszek z goździków, którego aromat
utrzymywał się w pokoju jeszcze przez kilka dobrych miesięcy. Czytając o
Zanzibarze i „przygodach” Pani Doroty mogłam chociaż na chwilę
przenieść się w inny świat – nie wychodząc z własnego łóżka ;-)
Następne
książki dostałam od Mamy i Koleżanek. Najbliższa mojemu sercu jest „U
mnie zawsze świeci słońce” autorstwa Victorii Twead. Opowiada ona losy
małżeństwa Victorii i Joeya, które zdecydowało (Victoria zdecydowała)
się przenieść z deszczowej Anglii do słonecznej Hiszpanii (marzenie).
Sprzedali dom, spakowali Ciotkę Elsę i wyruszyli. W małej hiszpańskiej
wiosce kupili stary dom, kury i znaleźli szczęście oraz nowych
przyjaciół. Z kolei „Pod błękitnym greckim niebem” to opowieść o miłości
Jennifer Barclay do Grecji. Próbuję ją zrozumieć, ale mi nie wychodzi.
Niestety nie odnajduję w Grekach tego, co ona. Jennifer jest
dziennikarką podróżniczą, więc było jej łatwiej „porzucić” dotychczasowe
życie (albo to życie porzuciło ją) i osiąść na jednej z greckich wysp.
Najmniej przypadła mi do gustu „Toskania dla początkujących” historia
Belindy zdradzonej przez męża. Wyjeżdża ona do Toskanii, kupuje dom, w
którym wynajmuje pokoje i piękna Toskania - czego potrzeba więcej.
Niestety zgorzkniała Belinda nie pozwala w pełni cieszyć się czytaniem.
A Wy, co sądzicie o tego typu książkach? Macie jakąś godną polecenia na wakacyjne upały?
~Szczepson~