sobota, 30 maja 2015

Korfu - Sisi, oliwki i pomarańcze

Zmieniamy klimat z hiszpańsko-portugalskiego na grecki. Przenosimy się do kraju Greka Zorby, drzewek oliwnych oraz żwirowo-piaszczystych plaż - na zieloną wyspę Cesarzowej Sisi – Korfu.

Jest to obok Mykonos i Santorini najdroższa wyspa grecka i jednaj z najbardziej ekskluzywnych. W porcie miasta Korfu cumują jachty należące do możnych tego świata oraz celebrytów. W pobliskich markowych butikach swoje kreacje kupują gwiazdy filmowe. I jak w takim otoczeniu ma się odnaleźć zwyczajny człowiek?

Korfu, po grecku Kerkyra, należy do archipelagu wysp jońskich, położonych na morzu o tej samej nazwie u wybrzeża Albanii i Grecji. W skład archipelagu wchodzą jeszcze: Kefalonia, Zakynthos, Leukada, Kythira, Itaka oraz Paksos. Ze względu na swoje położenie już od wieków walczono, aby zdobyć wyspę jako punkt strategiczny. Podobno przez wyspę przewinęli się Wenecjanie, Rzymianie, Sycylijczycy…. ciekawostką jest, że wyspę zdobył także Napoleon i aż do początku XIX wieku należała do Francji. Potem wyspą rządzili Brytyjczycy, który w końcu oddali wszystkie wyspy jońskie Grekom.

Mnie od zawsze Korfu kojarzyło się z Cesarzową Elżbietą Bawarska, czyli popularną Sisi. Wychowałam się na kultowym filmie z Romy Schneider w roli głównej, więc jak tylko usłyszałam, że na Korfu jest pałac, w którym Cesarzowa przebywała – musiałam go zobaczyć. I porównać swoje wyobrażenia z rzeczywistością – jak często bywa nijak ma się wyobraźnia do faktów. Pałacyk Achillejon położony jest na urokliwym wzniesieniu z niesamowitym widokiem na morze, 3 km od miasta Korfu. Na tym ochy i achy się kończą. Jak nas poinformowała nasza Pani Przewodnik Ania pamiątki po Cesarzowej zabrali jej potomkowie i wywieźli z wyspy. W drzwiach wita nas elegancki posąg Elżbiety, która znana była z tego, że dzięki ćwiczeniom jej talia była niebywale wąska – plotki głoszą, że było to 50 cm. Po śmierci Elżbiety pałac został sprzedany i dopiero po wielu latach stał się własnością państwa greckiego. W pomieszczeniach dostępnych dla zwiedzających zgromadzono pamiątki po Elżbiecie i Franciszku Józefie. Nie jest tego dużo, ale zawsze lepsze to niż nic czy rekonstrukcje. Moją uwagę przykuła popielniczka. Pomimo aktywności fizycznej Cesarzowa była nałogową palaczką. Będąc kiedyś na wycieczce w Londynie zwiedzałam Kensington Palace, w którym zgromadzono pamiątki po Lady Dianie, między innymi jej słynne suknie. Niestety blogerki modowe nie będą miały, czego szukać w Achillejonie. Nazwa pałacu wiąże się z mitologicznym Achillesem, który był ulubioną postacią Cesarzowej Elżbiety. W ogrodzie (oprócz wanny) możemy podziwiać posągi „Achillesa Umierającego” oraz „Achillesa Triumfującego” – według wizji samego Kaisera.

Miasto Korfu zachwyca zarówno w dzień jak i wieczorem. Wąskie uliczki pomiędzy starymi kamienicami (nie wszystkie wyremontowane) na każdym turyście zrobią wrażenie. W centrum możemy skosztować typowo greckiej kuchni za niewielkie pieniądze lub usiąść w jednej z kawiarni przy trawnika Spianada (tu już nie jest tak tanio), na którym rozgrywane są mecze krykieta. Częstym bywalcem Korfu jest Książe Karol, który przyjeżdża właśnie na Turniej Gry w Krykieta. Gra jest pamiątką, jaką Brytyjczycy zostawili po sobie. Korfu położone jest pomiędzy dwoma twierdzami – Paleo Frourio (z czasów Bizancjum) oraz Neo Frourio (z czasów Wenecjan). Z obu twierdz rozpościera się wspaniały widok na miasto. Obie twierdze można zwiedzać. Nie jestem fanem militariów więc darowałam sobie zwiedzanie.

Zatrzymałam się na północnym wybrzeżu w miejscowości Acharavi. Jak dla mnie miejsce w sam raz – spokojna wioska, z uroczymi kawiarenkami przy plaży i typowymi greckimi tawernami w centrum. Turyści jednak częściej niż Acharavi wybierają Rodę – typowy kurort. Na romantyczne wyjazdy we dwoje polecam miejscowość Paleokastrista z przepięknymi skalistymi zatokami, kamienistymi plażami, gdzie woda w morzu mieni się wszystkimi odcieniami granatu a gaje oliwne „schodzą” prawie do plaży. A jak o oliwkach mowa. Podróżując po wyspie w oczy rzucają się drzewka oliwne a pod nimi rozłożone siatki. Siatki te służą do zbierania oliwek, które opadają z drzew. Oliwki przez długie lata dostarczały mieszkańcom Korfu stałe dochody. Do dziś o bogactwie kawalera, ubiegającego się o rękę swojej wybranki, świadczy ilość drzewek oliwnych, które posiada. Z każdego wyjazdu staram się przywozić do domu coś typowego dla danego regionu - zazwyczaj jest to oliwa, sery, oliwki, lokalny trunek. Oliwa z Korfu pomimo lekko gorzkiego smaku bardzo mi smakowała. Oprócz oliwek na wyspie uprawia się pomarańcze, z który produkuje się między innymi likiery i marmolady. Przywiozłam buteleczkę ale na Korfu smakowała zdecydowanie lepiej :-)
Podczas tygodniowego pobytu wybrałam się jeszcze na rejs na Paksos i Antypaksos wraz z kąpielą w otwartym morzu. Paksos ma urocze zatoczki z kamienistymi plażami. Przy porcie jest tawerna, w której można zamówić świeże ryby. Rezydenci biur podróży proponują jeszcze wycieczkę fakultatywną do Albanii.

WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE:
* lot na Korfu trwa ok 3h. Niektórzy touroperatorzy latają już bezpośrednio z Krakowa na wyspę. Dla tych co się boją latać, lot na Korfu będzie wyzwaniem - pas startowy zaczyna się w wodzie. Niewielu pilotów posiada uprawnienia, aby lądować na tej małej greckiej wyspie.
A Wy jakie macie wspomnienia związane z Korfu?

~Szczepson~

środa, 20 maja 2015

Lizbona - fakultatywnie z Algarve

Lizbona to stolicą Portugalii – oczywista oczywistość. Zawitałam do niej w ramach wycieczki fakultatywnej z południowego wybrzeża Algarve, o którym pisałam w notce „Algarve – portugalskie klify”. Do tej pory zastanawiam się czy warto było, ponieważ ogromny niedosyt pozostał, bo cóż można zobaczyć w ciągu 4 godzin w Lizbonie, z czego dwie były przeznaczone na lunch. Taki już urok wycieczek fakultatywnych, aby w pigułce i ekspresowym tempie pokazać najważniejsze atrakcje turystyczne regionu, w którym spędza się urlop.


Klienci w biurze często pytają mnie czy warto?, ponieważ wycieczka do najtańszych nie należy. Ale zacznijmy od początku. Wcześnie rano wsadzili nas do autobusu i piękną autostradą pomknęliśmy w kierunku Lizbony – nic nie zapowiadało rozczarowania. Moi znajomi wiedzą, że nie potrzebuję mapy, aby się odnaleźć (nie potrzebuję, ponieważ odległości na mapie są dla mnie abstrakcją), więc rzut oka na mapę i z Albufeiry do Lizbony nie było tak daleko ;-)

Po dwóch godzinach w autobusie pojawiła się pierwsza myśl: „Panie przewodniku daleko jeszcze”, bo ileż można jechać taki kawałek. Można!!! Po drodze jeszcze godzinna przerwa na toaletę (40 osób w autobusie a każdy ma swoje potrzeby), więc do Lizbony zawitaliśmy na dobre południe.

Do miasta wjechaliśmy po moście wiszącym „Ponte 25 de Abril”, który przypomina Golden Gate z San Francisco. Most ma długość ponad 2 km. Nad miastem góruje pomnik Cristo Rei. Monumentalny posąg Chrystusa wzorowany był na pomniku Chrystusa w Rio de Janeiro – jest dobrze widoczny prawie z każdego miejsca w mieście.

Pierwszym punktem programu był Belem, miejsce skąd odkrywcy wyruszali na podbój świata. Przypomina o tym "Pomnik Odkryć Geograficznych". Znaleźć na nim można między innymi Vasco da Gamę oraz Henryka Żeglarza (na zdjęciu ten pan ze statkiem w dłoni). Na mozaice u stóp pomnika znajduje się mapa przedstawiająca trasy portugalskich podróżników. Dobrze jest widoczna z tarasu widokowego, który mieści się na szczycie pomnika. Obok pomnika wybudowana została Torre de Belem, która jest symbolem ekspansji Portugalii. Niestety czasu na bliższe zapoznanie się z wieżą nie było i tak spędziliśmy w Belem prawie godzinę.

Następnie udaliśmy się do centrum, gdzie zaplanowany był czas wolny, podczas którego mogliśmy na własną rękę „zwiedzać” Lizbonę. Szybki lunch przerodził się jednak w blisko 2 godzinne biesiadowanie. Właściciel restauracyjki bardzo polubił naszą grupkę i osobiście pilnował czy niczego nam nie brakuje – szczególnie wina…

Po wspaniałym obiedzie (tak, dlatego było warto jechać do Lizbony) jeszcze szybki rzut oka na słynną lizbońską windę, na szczycie której jest kawiarnia (muszę zaufać przewodnikowi, że jest) i odjazd w kierunku Algarve. Wyjazd z Lizbony odbył się po 11 kilometrowym moście - zrobił piorunujące wrażenie.
Z pewnością jeszcze wrócę do Lizbony, aby zobaczyć co kryje w sobie ta portugalska stolica.
A Wy co sądzicie o wycieczkach fakultatywnych? Czy warto brać w nich udział?

Przy stworzeniu notki pomagał mi przewodnik Wiedzy i Życia po Portugalii.

~Szczepson~

czwartek, 14 maja 2015

Algarve - portugalskie klify

Portugalia od dawna „chodziła” mi po głowie. Zawsze jednak na mojej drodze stawały jakieś przeszkody – a to za drogo, a to nie ma z kim, a to urlopu brak. Jak pojawiła się możliwość wyjazdu firmowego, długo się nie zastanawiałam. W programie miało być zwiedzanie południowego, klifowego wybrzeża Portugalii – słynnego Algarve z noclegiem w okolicach Albufeira.

Algarve to jeden z najbardziej popularnych kierunków (obok Lizbony) wśród turystów odwiedzających Portugalię. Umiarkowane temperatury oraz niesamowite klify, co roku przyciągają tłumy. Niewielka baza noclegowa wykorzystuje to zainteresowanie i proponuje dość wysokie ceny za swoje usługi. Wybrzeże jest wyraźnie poszarpane przez wcinające się do morza skały. Być na południu Portugalii i nie zobaczyć klifów to grzech. Są tutaj plaże z łagodnym wejściem do wody i miękkim piaskiem. Często, aby dostać się z klifu na plażę należy pokonać kilkadziesiąt schodów lub zejść stromą drogą – warto się pomęczyć, aby stanąć u ich stóp i odetchnąć rześkim, morskim powietrzem.

Albufeira to dawna wioska rybacka, która pomimo rozwoju turystyki masowej zachowała swój dawny urok. Wąskie uliczki, domy z białego kamienia, niektóre niestety w opłakanym stanie a do tego pełna infrastruktura dla turystów, czyli sklepy, restauracje i dyskoteki.

Kolejną miejscowością, którą należy zobaczyć na wybrzeżu Algarve jest Lagos. Na mnie wywarła ogromne wrażenie ze względu na swój niepowtarzalny charakter, nie skażony turystyką masową. Miejscowość upodobali sobie głównie windsurferzy, ponieważ panują tu bardzo dobre warunki do uprawiania tego sportu. Oprócz atrakcji wodnych w Lagos można zwiedzać kościół Santa Maria z XVI wieku, w którym znajduje się renesansowy portal. Przed kościołem rosną olbrzymie jacarandy, które dają cień zmęczonym turystom a ich zapach roznosi się po miasteczku. Kiedyś w Lagos handlowano niewolnikami, na jednym z domów w porcie zamieszczona jest tablica upamiętniająca ten straszliwy proceder.

Z Lagos również rozpoczynają się wycieczki statkami/łódkami wzdłuż wybrzeża, w XV i XVI wieku z tego samego portu wyruszały wyprawy morskie na podbój świata. Przypomina o tych wyprawach posąg Henryka Żeglarza. Nasz rej był zaplanowany na popołudnie ale niestety z powodu zbyt wysokich fal i możliwości zderzenia ze skałami musieliśmy go przełożyć na następny dzień. Skały to nieodłączny element wybrzeża Algarve – dodają mu uroku, ale budzą również strach. Nie ma, co ryzykować i trzeba słuchać komunikatów dotyczących wysokość fal.

Rejs wzdłuż wybrzeża dostarcza niesamowitych doznań. Miedziane klify dumnie prężą się do słońca mieniąc się wszystkimi odmianami pomarańczy. Do tego obrazka przepięknie wkomponowują się karłowate sosny nadmorskie w kolorze soczystej zieleni oraz turkusowe morze. A jak o morzu mowa....dla mnie zbyt zimne ale widziałam amatorów, którzy co rano pływali wzdłuż wybrzeża.
Z południa do Lizbony prowadzi autostrada. Czas przejazdu to 4 godziny. O krótkim pobycie w Lizbonie i na Costa de la Luz innym razem...

WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE:
* Najwygodniej do Faro dostać się lotem czarterowym. Z Katowic to 4 godziny lotu. Wiele biur podróży oferuje przeloty w okresie do maja do września. Przy okazji pobytu na Algarve można przejechać do Hiszpanii, aby zwiedzić Sewillę – stolicę Andaluzji.

~Szczepson~

sobota, 9 maja 2015

Meksyk - piramidy, plaża i piasek

 Do Meksyku wybrałam się w listopadzie – u nas za oknem było szaro i buro, a tam piękne słońce i ciepła woda w morzu. W drodze na Okęcie nie dawała mi spokoju myśl, że najbliższe 12 godzin spędzę w samolocie w jednej pozycji. Nie straszny mi jet lag czy zmiana czasu – nie lubię być „uwięziona” w jednym miejscu.

Z zapasem książek przeszłam odprawę, udałam się w pobliże odpowiedniego gate'u i rozpoczęłam odliczanie do końca…..W samolocie jak to w samolocie… otrzymałam miejsce w klasie podwyższonej ekonomicznej – lepsza niż zwyczajna ekonomiczna, ale moje wyobrażenia o „luksusie” skończyły się w momencie wejścia na pokład. Odległości między siedzeniami prawie żadne, towarzysz obok okazał się nałogowym palaczem, który po kryjomu „popalał” elektronicznego papierosa, do toalety kolejka, jedzenie typowe dla „restauracji” samolotowej. Jedynie myśl o temperaturze powyżej 28 stopni Celsjusza poprawiała mi nastrój. Towarzystwa w czasie długiego lotu dotrzymał mi Harlan Coben – dziękuję za jego wyobraźnie i niezłe pióro. Pomimo tych "niedogodności" lot minął dość szybko. Korytarz powietrzny do Meksyku prowadzi nad północną częścią Wielkiej Brytanii, Islandią, Grenlandią, Kanadą oraz terytorium USA. Z Warszawy wylecieliśmy o 11:00 więc na widoki z lotu ptaka narzekać nie można było. Późnym popołudniem (czasu meksykańskiego) wylądowałam w Cancun….

Będą w Meksyku (dużo powiedziane), będąc na Półwyspie Jukatan trzeba zobaczyć słynną piramidę Chichen Itza, ruiny w Tulum i popływać z żółwiami w Akumal.

Ja swój pobyt rozpoczęłam w Cancun – jest to nowoczesny i bardzo luksusowy kurort turystyczny z hotelami 5* oraz sklepami ekskluzywnych marek odzieżowych. Strefę hotelową oddziela od starego miasta akwen wodny, w którym można spotkać krokodyle. Wzdłuż linii brzegowej rozmieszczone są znaki z ostrzeżeniem dla turystów, żeby nie wchodzić do wody. W okresie opadów woda podnosi się i można spotkać „spacerujące” po ulicach krokodyle.

Kolejne dni spędziłam w Playa del Carmen a właściwie w dzielnicy hotelowej Playacar. Można tam znaleźć wysokiej klasy hotele jak również domy do wynajęcia. Wjazd pilnowany jest przez strażników, tak aby nikt nie zakłócał pobytu turystów. Z Playacar do centrum Playa del Carmen jest 10 minut jazdy samochodem. Samo Playa del Carmen słynie z Piątej Alei (skojarzenie z USA wskazane), przy której znaleźć można miejscowe rękodzieło jak również markowe ubrania. Ja skupiłam się na poznawaniu lokalnych pubów. Jeden szczególnie mnie urzekł. Położony nieco na uboczu, przy plaży, gdzie można sączyć drinka, słuchać muzyki na żywo i moczyć nogi w morzu. Niestety podczas pobytu nie stałam się fanem tequili – pozostanę przy piwie i winie. Jedną z pamiątek, którą turyści przywożą z Meksyku są hamaki - ich koszt może dochodzić nawet do kilkuset złotych - wszystko zależy, czy są wykonane tradycyjnie, czy zwykłe hamaki "made in china".

Z Playa del Carmen pojechałam do Tulum. Na klifie nad morzem znajdują się ruiny budowli Majów i przepiękne plaże. Jak na razie plaża w Tulum zwycięża we wszystkich moich rankingach. Podobno nawet w czasie niepogody woda ma kolor turkusowy. Z Tulum już prosta droga do Chichen Itza – najbardziej rozpoznawalnej piramidy na Półwyspie Jukatan, wpisanej na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz zaliczaną do siedmiu nowych cudów świata. I tutaj pojawia się pytanie…..ile peso można zarobić na atrakcji turystycznej? – BARDZO DUŻO.

Chichen Itza robi niesamowite wrażenie na odwiedzających, ze względu na swoją wielkość. Niestety na chwilę refleksji nie ma czasu – bowiem wokół piramidy trwa odpust w najlepszym tego słowa znaczeniu. Liczne stragany z „lokalnym rękodziełem” i sprzedawcy, którzy za przysłowiowego jednego dolara są w stanie sprzedać wszystko. Nie ma tutaj mowy o spokoju i posłuchaniu historii piramidy. Z każdej strony dochodzi nawoływanie do zakupu. Ogromny minus dla władz za to, że doprowadziły do takiej sytuacji, że nie ważna jest piramida tylko to, co tam kupiłeś. Chichen Itza to mieszkanka kultury Majów oraz Tolteków. W kompleksie oprócz piramidy znajduje się boisko, na którym rozgrywano rytualną grę w piłkę – przewodnik opowiadał, że niekiedy stawką w tej grze było panowanie na danym terenie lub nawet życie biorących udział w grze zawodników. Jeszcze kilkanaście lat temu można było wejść na piramidę, teraz jest to surowo zabronione – kilka milionów rocznie i po kilku latach z piramidy zostałby sam piach….
Mnie udało się wspiąć na inną piramidę w Uxmal, także pochodzącą z okresu panowania Majów – mój znajomy, który udał się do Meksyku kilka miesięcy po mnie nie miał już tego szczęścia i na piramidę nie pozwolono mu wejść. Uxmal to przeciwieństwo Chichen Itza – cisza, spokój, dużo zieleni i zero straganów. Tak właśnie wyobrażałam sobie zwiedzanie i słuchanie o historii. Podobnie jak bardziej znana koleżanka Chichen Itza także Uxmal tworzyło miasto-państwo. Można w jej obrębach znaleźć liczne pozostałości po świątyniach, pałacach czy wspominanym wcześniej boisku do gry.

W programie 2dniowej wycieczki objazdowej był jeszcze nocleg w Meridzie. Ot takie małe milionowe miasteczko z przepięknym placem w centrum, pałacem konkwistadora oraz katedrą. Po zapadnięciu zmroku można usiąść i posłuchać muzyki na żywo w jednej z kawiarni. Z Meridy do Playa del Carmen prowadzi autostrada, czas przejazdu to pięć godzin.

Ostatnią z zaplanowanych atrakcji było pływanie z żółwiami w Akumal. Akumal położone jest pomiędzy Playa del Carmen a Tulum, słynie między innymi z tego, że rafa koralowa dochodzi praktycznie do samej plaży (jest to jedna z największych raf koralowych na świecie – ciągnie się aż po Indonezję) oraz ze względu na żółwie, które „wypasają” się na trawie morskiej przy rafie. Od przewodniak-nurka dostaliśmy płetwy, kamizelki, maskę z fajką oraz zostaliśmy pouczeni jak się zachować, jak żółw będzie wypływał na powierzchnię. Co kilka minut w różnych miejscach sympatyczne stworki wystawiały swoje łebki, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nawet ci co nie są sympatykami żółwika Nigela ze słynne kreskówki „Gdzie jest Nemo?” wydawali z siebie krótkie okrzyki zachwytu, gdy zobaczyli żółwia z tak bliska. Nie przepadam za nurkowaniem ale snoorkowanie to już inna bajka :-) W drodze powrotnej czekała nas jeszcze jedna wodna atrakcja – kąpiel w cenocie, czyli w studni powstałej w skale wapiennej na terenie dżungli. Jak nas zapewniał przewodnik po takiej kąpieli nasza skóra będzie wyglądała jak po kilku godzinnym zabiegu w spa – i się nie mylił! Po półgodzinnej kąpieli, skóra była miękka i nawodniona. Cenoty to jaskinie ze słodką wodą, w których można podziwiać wspaniałe okazy powstałe ze skał. Przy odpowiednim oświetleniu i bogatej wyobraźni można się nieźle przestraszyć tego, co kryje w sobie podwodny świat.

Przed powrotem do Polski została mi jeszcze ostatnia atrakcja – hotelowa plaża. Plaże karaibskie bez wątpienia uchodzą za jedne z ładniejszych na świecie. Lubię wygrzewać się jak jaszczurka w słońcu ale co za dużo to niezdrowo i po dwóch dniach na plaży zaczynam się nudzić. Dlatego jeden dzień mi w zupełności wystarczył, aby naładować baterię na resztę roku.

Jeszcze tylko szybki transfer na lotnisko, 12 godzin w samolocie i szara w dosłownym tego słowa znaczeniu rzeczywistość. Z pewnością jeszcze kiedyś wrócę do Meksyku...

WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE:
* Najszybciej do Meksyku można dostać się wyczarterowanym samolotem biura podróży. Już coraz więcej touroperatorów w Polsce organizuje tego typu wyjazdy. Koszt samego czarteru waha się od 1600 zł do 2600 zł. Dobrze też wcześniej zarezerwować 2dniową wycieczkę po Jukatanie, ponieważ na miejscu ceny znacznie wyższe a i dostępność mniejsza.

~Szczepson~

niedziela, 3 maja 2015

Madryt - stolica Hiszpanii

Hiszpanie mają to szczęście, że żyją w swoim kraju; morze - MAJĄ, góry ze śniegiem - MAJĄ, dobrą kuchnię - MAJĄ, tysiące interesujących miejsc - MAJĄ. Nie muszą opuszczać domu, aby "liznąć" trochę kultury i zobaczyć "coś innego".

Madryt – stolica europejska, siedziba królów, a że ja też z Królewskiego Miasta pochodzę, to wcześniej czy później na moim podróżniczym szlaku musiałam się tam zatrzymać - choćby na chwilę. Jest to jedno z ciekawszych miejsc na mojej mapie. Stolicę Hiszpanii odwiedziłam, BO…..chciałam zobaczyć na żywo mecz Realu Madryt. Tak, tak, tak moje piłkarskie serce należy do najbogatszego, najbardziej snobistycznego i wyżelowanego klubu na tym globie.

Z Krakowa są już bezpośrednie połączenia z wieloma hiszpańskimi lotniskami, między innymi z Madrytem. Z lotniska również sprawnie można dostać się do centrum – kolejką. Lotnisko oddalone jest od miasta o ok. 12 km.

Zwiedzanie rozpoczęłam od placu Puerta del Sol (brama słońca), na którym znajduje się pomnik króla Karola III Hiszpańskiego na koniu. Puerta del Sol to taki Krakowski Rynek, na którym odbywają się wszelkiego rodzaju wiece i manifestacje jak również zabawy sylwestrowe. Przy Puerta del Sol położony jest Budynek Poczty, w którym obradują radni autonomicznej prowincji Madrytu. Przewodniki donoszą, że w budynku, w którym obecnie znajduje się słynny fast food z żółtą literką M jako logo, kiedyś mieścił się kościół. Ot, ciekawostka dająca do myślenia, dokąd zmierza nasz konsumpcyjny tryb życia…..W okolicy Puerta del Sol znajduje się mnóstwo markowych sklepów i restauracji.

10 min spacerem od Puerta del Sol dojdziemy do słynnej Calle Gran Via – wizytówki miasta i znanym z pocztówek imponującym budynkiem „Metropolis”. Przy Gran Via mieszczą się liczne hotele, kościoły i muzea.

Ja swój szybki spacer przed meczem zakończyłam na największej w Hiszpanii stacji kolejowej Atocha. Od małego lękiem napawały mnie nasze stacje kolejowe – lub to, co miało pełnić ich funkcję. Stacja Atocha to mini ogród botaniczny z jeziorkiem, w którym pławią się żółwie. Nie czuło się znajomego zapachu moczu oraz wymiocin, w końcu bycie największą stacją zobowiązuje – ciekawe czy doczekam czasów, że na naszych stacjach kolejowych będzie tak pięknie i spokojnie.

Będąc w Madrycie – dokładniej każdy kibic piłkarski będąc w Madrycie musi odwiedzić Estadio Santiago Bernabeu i chociaż na chwilę poczuć magię tego stadionu. Mecze na nim rozgrywa Real Madryt – daruję sobie pisanie o klubie i piłkarzach….. tak daleko nam do piłkarskiej Europy, tak zazdroszczę Hiszpanom, że potrafią kibicować na poziomie. Futbol hiszpański to kwint esencja futbolu i tyle w temacie. Mecz to święto dla kibiców – już od rana czuje się w okolicach stadionu atmosferę meczu (hotel miałam 10 minut od stadionu). Na stadion dotarłam blisko 2 godziny przed meczem – udało mi się zrobić 3 rudy wokół imponującej budowli, która może pomieścić blisko 80 tysięcy kibiców. Z 80 tysięcy gardeł wydobywają się przyśpiewki motywujące Real do gry – szkoda, że mecz trwa tylko 90 minut :( ale dla takich chwil warto żyć. Obok mnie siedzieli kibice drużyny przeciwnej – potrafili docenić dobry futbol i cieszyli się zarówno z bramek Realu jak i swojej drużyny – niemożliwe? A jednak! Takie życie tylko w Madrycie.

Swój pobyt w Madrycie zakończyłam spacerem w pobliżu Pałacu Królewskiego, który jest oficjalną siedzibą królów. Księcia z bajki galopującego na białym koniu nie spotkałam ale też mi się podobało. Niedaleko pałacu przy placu Plaza de Espana znajduje się pomnik Cervantesa (autora don Kichota).

~Szczepson~

piątek, 1 maja 2015

Fuerteventura - rajskie plaże

Pierwszy (ale nie ostatni) wpis poświęcony Wyspom Kanaryjskim, które położone są na Oceanie Atlantyckim. Archipelag wysp wulkanicznych, co roku przyciąga miliony turystów z całego świata. Kiedyś o słynnych „Kanarach” można było pomarzyć – dziś są dostępne dla każdego, 5h lotu z Polski i jesteśmy na innej planecie.

Wyspy Kanaryjskie to nie tylko blokowiska hoteli i imprezy trwające do rana. To przede wszystkim: wiosenna pogoda, smaczna (bo hiszpańska) kuchnia oraz niesamowita przyroda i krajobrazy. Każda z wysp jest inna i właśnie dlatego należy poznać wszystkie….

Na pierwszy rzut wezmę moją ulubioną wyspę - FUERTEVENTURĘ. Popularna "Fuerta" słynie z pięknych, białych i piaszczystych plaż oraz przyzwoitych warunków wietrznych – raj dla windsurferów i pozostałych odmian tego iście męczącego sportu wodnego. W miesiącach letnich (lipiec-sierpnień) odbywają się na plaży Sotavento Mistrzostwa Świata w windsurfingu.

Mój pierwszy raz na Fuerteventurze spędziłam na południu, w urokliwej miejscowości Morro Jable – stamtąd już o krok od Afryki…;-) Morro Jable to powoli rozwijający się kurort turystyczny, nieskażony tak bardzo turystyką masową, jak inne miejscowości na wyspie. Magnesem, który przyciąga turystów jest plaża – długa, szeroka, piaszczysta o łagodnym wejściu do oceanu "Playa Jandia". Dla lubiących spacery po piasku – IDEALNA (30 km piachu w najlepszej jego odmianie). Wzdłuż plaży prowadzi promenada, którą bardziej aktywni przemierzają na rolkach – ja pokusiłam się jedynie o spacery (łyżwy TAK, rolki NIE). Nie jest to promenada jak na Teneryfie – naszpikowana sklepami, kawiarniami czy restauracjami – z głodu i pragnienia człowiek nie umrze, ale też nie powie, że uprawiał clubbing ;-)

Drugi raz na Fuerteventurze spędziłam na północy – jeszcze dwa razy i zaliczę, każde wybrzeże…. - już w mniej urokliwej wiosce Corralejo, a właściwie 5 km od niej w jednym z hoteli na wydmach….ach te słynne wydmy Corralejo ;-) Przewodnicy oprowadzający po wyspie opowiadają anegdotę, że jak się zostawi samochód przy wydmach to ze względu na wiejące wiatry, które przenoszą ziarenka piasku, samochodu potem nie można odnaleźć – nie wiem, nie sprawdzałam i wiatru w tej części też nie spotkałam. Z samego Corralejo odchodzą promy na Lanzarote – kolejną z wysp, ale o niej innym razem. Samo Corralejo nie zachwyciło – ot typowe miasteczko, które można spotkać w każdej innej części świata, nastawione na handel wszystkim, co naiwny turysta chce kupić – KOMERCJA.

W czasie pobytu warto pojechać w głąb wyspy, aby zobaczyć jej urok. Fuerteventura jest najstarszą wyspą kanaryjską i dość pagórkowatą. Miejsca, warte zatrzymania:
* Betancuria – pierwsza stolica wyspy. Obecnie tą zaszczytną rolę pełni Puerto del Rosario. Miasteczko leży w korycie rzeki i jest dzięki temu bardzo zielone,wszystko przez wody gruntowe. Warto zatrzymać się przed kościółkiem, który po napadzie Berberów został zniszczony i na nowo odbudowany z zachowaniem pierwotnego wyglądu.
* La Oliva – w której znajduje się kamienny wiatrak oraz dom pułkowników z XVIII wieku.
* Cofete – to nie miejscowość a raczej punkt na mapie dla miłośników plaż – najładniejsza na wyspie plaża, przy której mieści się willa Gustawa Wintera – coś interesującego dla miłośników historii.
* Oasis Park - atrakcja dla Dużych i Małych turystów. Rezerwat zarówno dla zwierząt i roślin. Spotkać tam można - dromadery, osiołki z Fuerteventury, papugi i różnego rodzaju gady jak również ponad 1500 roślin z całego świata.

WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE:
* Na Fuerteventurę jak na razie najszybciej można się dostać kupując bilet czarterowy u jednego z polskich touroperatorów. W niedalekiej przyszłości ma zostać uruchomione bezpośrednie połączenie z Krakowa

~Szczepson~