Panujące od kilku dni w Polsce upały przypomniały mi o
wizycie Kordoby, gdzie takie temperatury to żadna sensacja a tym
bardziej rekord wszech czasów. Na początku czerwca wybrałam się ze
znajomymi do Hiszpanii na wybrzeże Costa del Sol (Malaga na weekend).
W ramach odkrywania Andaluzji (jak na razie numer jeden na moim
podróżniczym szlaku) wczesnym rankiem wsiedliśmy w Renfe (hiszpańskie
PKP) i udaliśmy się na północ.
Miasto znałam do tej pory
głównie z książek. Ostatnio przewinęła mi się jego nazwa w „Weterynarzu z
Toledo” autorstwa Gonzalo Ginera.
Kordoba przywitała nas
30-stopniowym upałem (o godzinie 09:00). Plan był prosty – dzielnica
żydowska, katedra-meczet, ogrody króla, most nad Gwadalkiwir i obiad w
jednej z miejscowych restauracji, gdzie podają ogon byka – PROSTE!
Nasz
spacer rozpoczęliśmy od parku pomarańczy a dokładniej od Jardines de la
Agricultura. W naszych parkach, na co dzień możemy spotkać dęby czy
kasztany a na południu Hiszpanii - drzewka pomarańczowe. Niestety smak
pomarańczy – pomimo dużej ilości słońca – nie powalił tak jak ich wygląd
– kwaśne i mało soczyste. Po dłuższej chwili ekscytacji pomarańczami
doszliśmy do dzielnicy żydowskiej. No cóż, ale wychowana jestem w
Krakowie, nieopodal Kazimierza i powiem nieskromnie – że jak?!?! Owszem
piękne kamieniczki, wąskie uliczki, malutkie kawiarenki, ale gdzie
typowy żydowski klimat znany mi od najmłodszych lat – może nie od
najmłodszych ale na pewno od czasu, kiedy odkryłam, że życie nocne
"smakuje" lepiej na Kazimierzu niż na Rynku Głównym. Mając w głowie
krakowską dzielnicę żydowską widzę napisy w języku hebrajskim a nie
typowe „casa” na elewacji budynków. Ale nie ma, co narzekać…to w końcu w
Kordobie krzyżowały się największe religie świata – a spacer wąskimi
uliczkami w takim upale to sama przyjemność. Po dłuższym włóczeniu się
po dzielnicy, odnaleźliśmy pozostałości po XIV-wiecznej synagodze.
Kolejnym
punktem programu zwiedzania były Ogrody Królewskie z licznymi
fontannami, sadzawkami i różnymi gatunkami roślin (jak to w ogrodach) i
ryb. Dodatkową atrakcją były rzymskie mozaiki na ścianach w sali
muzealnej. Dla chętnych proponuję wspiąć się na wieżę, z której
rozpościera się przepiękny widok na Kordobę, ogrody oraz drugi brzeg
rzeki Gwadalkiwir. Od ogrodów już tylko kilka kroków dzieli nas od
głównej atrakcji miasta – Mezquity i jednego z ważniejszych zabytków
Andaluzji.
Mezquita to katedra powstała z meczetu/w meczecie.
Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy czytając o niej – o, co
chodzi z tymi kolumnami? Podczas swoich wyjazdów często odwiedzam
kościoły, katedry i miejsca kultu, ale w takiej jeszcze nie byłam i
przyznam się bez bicia, że nie wiedziałam jak się zachować, jak
poruszać. Przyzwyczajona jestem do pewnego schematu a tutaj zostało to
całkowicie zaburzone. Około 850 kolumn, które tworzą las (tak podają
przewodniki) i niesamowitą atmosferę. Kolumny podtrzymują łuki i ma się
wrażenie, że spaceruje się pomiędzy alejkami w parku. Oczywiście nie
obowiązuje zakaz robienie zdjęć ;-) Krążąc tak po katedrze z głową
zadartą do góry zapewne przegapiłam wiele ciekawych rzeźb, ale kolumny
pochłonęły mnie bez reszty. Kolumny i łuki przyćmiły główną kaplicę z
ołtarzem.
Obok katedry na terenie ogrodu z
a jakże drzewkami cytrusowymi, znajduje się dzwonnica przerobiona z
islamskiego minaretu. Po wyjściu z katedry warto przespacerować się
wąskimi uliczkami i skosztować lokalnych specjałów. My wybraliśmy się
jeszcze na spacer na drugą stronę rzeki Gwadalkiwir mostem Puente Romano
– typowo rzymska budowla, która zachowała swoje oryginalne starożytne
fundamenty. Po renowacji wygląda jakby powstała kilka dni temu ;-)
Spacer
wzdłuż brzegu rzeki zaostrzył apetyty. Nadszedł czas na małe co nieco i
główny kulinarny punkt wycieczki – ogon byka „Rabo de Toro”, który
smakował jak zwykły gulasz. Natomiast dzięki swojemu egzotycznemu
brzmieniu trafia na listę „Najbardziej dziwnych potraw, które jadłam w
swoim życiu”. Do tego krem-chłodnik pomidorowy i krewetki. Do posiłku
oczywiście domowej roboty wino, które wydobywa prawdziwy smak
spożywanych potraw...dobrze, że już zakończyliśmy zwiedzanie, ponieważ
po takim lunchu humory nam dopisywały.
Kordoba urzekła mnie swoim
spokojem. Przyjemnie spacerowało się głównymi ulicami miasta i nie czuło
się pośpiechu i wyścigu o jak najlepsze miejsce na parkingu. Czy wrócę?
Nie wiem….jest jeszcze tyle miast w Hiszpanii, które chciałabym
zobaczyć.
~Szczepson~