sobota, 22 sierpnia 2015

Kordoba - meczet, rzeka i ogon byka

Panujące od kilku dni w Polsce upały przypomniały mi o wizycie Kordoby, gdzie takie temperatury to żadna sensacja a tym bardziej rekord wszech czasów. Na początku czerwca wybrałam się ze znajomymi do Hiszpanii na wybrzeże Costa del Sol (Malaga na weekend). W ramach odkrywania Andaluzji (jak na razie numer jeden na moim podróżniczym szlaku) wczesnym rankiem wsiedliśmy w Renfe (hiszpańskie PKP) i udaliśmy się na północ.

Miasto znałam do tej pory głównie z książek. Ostatnio przewinęła mi się jego nazwa w „Weterynarzu z Toledo” autorstwa Gonzalo Ginera.
Kordoba przywitała nas 30-stopniowym upałem (o godzinie 09:00). Plan był prosty – dzielnica żydowska, katedra-meczet, ogrody króla, most nad Gwadalkiwir i obiad w jednej z miejscowych restauracji, gdzie podają ogon byka – PROSTE!

Nasz spacer rozpoczęliśmy od parku pomarańczy a dokładniej od Jardines de la Agricultura. W naszych parkach, na co dzień możemy spotkać dęby czy kasztany a na południu Hiszpanii - drzewka pomarańczowe. Niestety smak pomarańczy – pomimo dużej ilości słońca – nie powalił tak jak ich wygląd – kwaśne i mało soczyste. Po dłuższej chwili ekscytacji pomarańczami doszliśmy do dzielnicy żydowskiej. No cóż, ale wychowana jestem w Krakowie, nieopodal Kazimierza i powiem nieskromnie – że jak?!?! Owszem piękne kamieniczki, wąskie uliczki, malutkie kawiarenki, ale gdzie typowy żydowski klimat znany mi od najmłodszych lat – może nie od najmłodszych ale na pewno od czasu, kiedy odkryłam, że życie nocne "smakuje" lepiej na Kazimierzu niż na Rynku Głównym. Mając w głowie krakowską dzielnicę żydowską widzę napisy w języku hebrajskim a nie typowe „casa” na elewacji budynków. Ale nie ma, co narzekać…to w końcu w Kordobie krzyżowały się największe religie świata –  a spacer wąskimi uliczkami w takim upale to sama przyjemność. Po dłuższym włóczeniu się po dzielnicy, odnaleźliśmy pozostałości po XIV-wiecznej synagodze.

Kolejnym punktem programu zwiedzania były Ogrody Królewskie z licznymi fontannami, sadzawkami i różnymi gatunkami roślin (jak to w ogrodach) i ryb. Dodatkową atrakcją były rzymskie mozaiki na ścianach w sali muzealnej. Dla chętnych proponuję wspiąć się na wieżę, z której rozpościera się przepiękny widok na Kordobę, ogrody oraz drugi brzeg rzeki Gwadalkiwir. Od ogrodów już tylko kilka kroków dzieli nas od głównej atrakcji miasta – Mezquity i jednego z ważniejszych zabytków Andaluzji.

Mezquita to katedra powstała z meczetu/w meczecie. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy czytając o niej – o, co chodzi z tymi kolumnami? Podczas swoich wyjazdów często odwiedzam kościoły, katedry i miejsca kultu, ale w takiej jeszcze nie byłam i przyznam się bez bicia, że nie wiedziałam jak się zachować, jak poruszać. Przyzwyczajona jestem do pewnego schematu a tutaj zostało to całkowicie zaburzone. Około 850 kolumn, które tworzą las (tak podają przewodniki) i niesamowitą atmosferę. Kolumny podtrzymują łuki i ma się wrażenie, że spaceruje się pomiędzy alejkami w parku. Oczywiście nie obowiązuje zakaz robienie zdjęć ;-) Krążąc tak po katedrze z głową zadartą do góry zapewne przegapiłam wiele ciekawych rzeźb, ale kolumny pochłonęły mnie bez reszty. Kolumny i łuki przyćmiły główną kaplicę z ołtarzem.


Obok katedry na terenie ogrodu z a jakże drzewkami cytrusowymi, znajduje się dzwonnica przerobiona z islamskiego minaretu. Po wyjściu z katedry warto przespacerować się  wąskimi uliczkami i skosztować lokalnych specjałów. My wybraliśmy się jeszcze na spacer na drugą stronę rzeki Gwadalkiwir mostem Puente Romano – typowo rzymska budowla, która zachowała swoje oryginalne starożytne fundamenty. Po renowacji wygląda jakby powstała kilka dni temu ;-)

Spacer wzdłuż brzegu rzeki zaostrzył apetyty. Nadszedł czas na małe co nieco i główny kulinarny punkt wycieczki – ogon byka „Rabo de Toro”, który smakował jak zwykły gulasz. Natomiast dzięki swojemu egzotycznemu brzmieniu trafia na listę „Najbardziej dziwnych potraw, które jadłam w swoim życiu”. Do tego krem-chłodnik pomidorowy i krewetki. Do posiłku oczywiście domowej roboty wino, które wydobywa prawdziwy smak spożywanych potraw...dobrze, że już zakończyliśmy zwiedzanie, ponieważ po takim lunchu humory nam dopisywały.

Kordoba urzekła mnie swoim spokojem. Przyjemnie spacerowało się głównymi ulicami miasta i nie czuło się pośpiechu i wyścigu o jak najlepsze miejsce na parkingu. Czy wrócę? Nie wiem….jest jeszcze tyle miast w Hiszpanii, które chciałabym zobaczyć.

~Szczepson~