Po krótkiej nieobecności powracam na Półwysep Iberyjski.
Pojawiła się interesująca propozycja spędzenia „popularnego” weekendu
czerwcowego w Maladze. Nie musiałam długo nad tym myśleć.
Na
wybrzeżu Costa del Sol byłam już kilka lat temu ale w czasie zwiedzania
nie zdążyłam zobaczyć Kordoby. Szybkie uzgodnienie terminu urlopu w
pracy i decyzja zapadła – lecimy do Malagi!
Pierwsze popołudnie
spędziliśmy na „wałęsaniu się” bez określonego celu po centrum Malagi
oraz porcie. Tym razem w Maladze chciałam zobaczyć muzea. Każdy wie, że
Malaga to miasto Pablo Picasso oraz Antonio Banderasa. Ten pierwszy ma
już swoje muzeum, natomiast ten drugi często bywał w jednej z
najlepszych winiarni „El Pimpi” – świadczy o tym autograf złożony na
beczce po winie. Jedno i drugie miejsce odwiedziłam.
MUZEA W MALADZE
Pierwszym na naszej trasie było muzeum Museo Carmen Thyssen,
które mieści się w XVI-wiecznym pałacu Palacio de Villalon. Na trzech
piętrach można podziwiać sztukę hiszpańską głównie z XIX wieku podzielną
tematycznie: Starzy Mistrzowie (tutaj akurat królują rzeźby z XVI
wieku), Romantyczne krajobrazy oraz kostumbryzm (sztuka przedstawiająca
lokalny koloryt, zapoczątkowana w Hiszpanii – jak „mówi” wikipedia).
Niestety najbardziej znanego działa Santa Maria pędzla
Francisco de Zurbarana nie było w mieście – podobnie jak nasza krakowska
Dama z Łasiczką, ona też lubi podróżować i udała się w tournee po
świecie. Moją uwagę przyciągnęły sceny z życia Hiszpanów wiernie
przedstawione przez malarzy. Barwy były żywe, idealne zagięcia w
spódnicach tańczących hiszpanek jakby, co tylko skończyły wirować w rytm
flamenco. Uważam, że czas nie był stracony, bez dzikich tłumów turystów
mogłam spokojnie przyglądać się życiu XIXwiecznej Hiszpanii.
Jak
już pisałam powyżej Malaga to miasto Pablo Picassa. Wprawdzie po 10
latach wyprowadził się z rodziną do La Coruny ale miasto pamięta o swoim
Wielkim Artyście. W Palacio de los Condes de Buenavista można podziwiać
dzieła sztuki tegoż autora. Była to już moja druga wizyta i nie wywarła
na mnie takiego samego wrażenia. Właściwie to przeszłam obok dzieł
Mistrza z lekką obojętnością – nie mam niestety wyobraźni jak Pablo więc
powyginane i zniekształcone ciała nie potrząsają mą artystyczną duszą.
Zdecydowanie jestem fanem tradycyjnego malarstwa. W muzeum spotkałam
grupki uczniów w różnym wieku, które aktywnie brały udział w lekcji.
Maluchy z ogromnym przejęciem opowiadały opiekunowi z muzeum, co widzą
na prezentowanym obrazie (tak myślę, bo mówiły po hiszpańsku a moja
znajomość kończy i zaczyna się na słowie gracias). Szkoda, że za moich
czasów lekcje w muzeum nie były tak popularne. Może dziś byłabym kimś
innym?
W przerwie pomiędzy muzeami weszliśmy jeszcze na krótkie
zwiedzanie renesansowej katedry w Maladze. Nie lubię i nie potrafię
pisać o kościołach, więc w telegraficznym skrócie - masywne ściany,
olbrzymie organy, przepiękne stalle i mnóstwo kapliczek poświęconych
różnym świętym patronom.
Kolejne muzeum, które chciałam zobaczyć w Maladze to Centre Pompidou Malaga
– pierwsza zagraniczna filia słynnego paryskiego muzeum. Otwarte
zostało pod koniec marca 2015 roku. Muzeum mieści się przy porcie. Na
jego dachu znajduje się gigantyczna kolorowa kostka. To właśnie w tym
miejscu koneserzy sztuki mogą podziwiać prezentowane obok siebie dzieła –
Pablo Picasso, Marka Chagalla, Joan Miro, autoportret Fridy Kahlo oraz
odlaną z brązu figurkę Hello Kitty autorstwa Toma Sachsa – niechlubny
znak naszych czasów. Moją uwagę przykuła instalacja przypominająca
klęczące kobiety – wykonana z folii aluminiowej.
Malaga to nie
tylko nazwa miasta, ale także wina, które jest produkowane w okolicy.
Miejsca, w których jest podawana nazywane są Bodegami. W każdej winiarni
smakuje nieco inaczej – w jednej jest bardziej słodsze a w drugiej ma
wyraźniejszą nutę ziół. Oczywiście jak wino to tylko w El Pimpi,
gdzie bywał boski Antonio. El Pimpi faktycznie ma dobre wino, ale już z
obsługą i atmosferą znacznie gorzej. Nie zawsze to, co jest najbardziej
wypromowane smakuje najlepiej. Po dłuższym oczekiwaniu na kartę w
języku angielskim (pisałam już o mojej znajomości hiszpańskiego) udało
nam się zamówić po kieliszku wina oraz przekąski. Oczywiście jak tylko
nasze zamówienia trafiło na stół, zniknęło z niego menu – nie
ryzykowaliśmy kolejnego długiego oczekiwania na kartę i wzroku kelnera
„jak to nie znacie hiszpańskiego” więc szybko opuściliśmy kultowy lokal.
Warta uwagi jest za to Bodega Quitapenas,
na którą przypadkiem trafiliśmy w porcie. Oprócz wyśmienitego wina
(przywiozłam butelkę do domu) mogą pochwalić się bardzo dobrymi tapasami
i sympatycznymi kelnerami, którzy za każdym razem jak mijali nasz
stolik dopytywali czy nam smakuje i czy niczego więcej nie potrzebujemy.
W przeciwieństwie do młodych (czyt. niedoświadczonych) kelnerów w El
Pimpi, ci w Quitapenas z niejednego pieca chleb jedli i zwyczajnie znali
się na swoim fachu. Ja za namową znajomych skosztowałam pomidory z
anchois, gorące krewetki w czosnku oraz pieczone sardele – wszystko
smakowało wybornie.
WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE:
*
z Krakowa do Malagi można dostać się bezpośrednio samolotem należącym
do irlandzkich linii lotniczych Ryanair. Lot w pierwszą stronę odbywa
się w godzinach dziennych (ulubionych przez turystów), natomiast powrót
jest o godzinie 06:00. Pierwsza kolejka z dworca w Maladze odchodzi
około piątej nad ranem, a ostatnia przed północą. Najlepiej wziąć
taksówkę – koszt ok. 20 euro, aby być o czasie na lotnisku imienia Pablo
Picassa.
A Wy lubicie zwiedzać muzea w czasie wyjazdu?
~Szczepson~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz