Hiszpanie mają to szczęście, że żyją w swoim kraju; morze -
MAJĄ, góry ze śniegiem - MAJĄ, dobrą kuchnię - MAJĄ, tysiące
interesujących miejsc - MAJĄ. Nie muszą opuszczać domu, aby "liznąć"
trochę kultury i zobaczyć "coś innego".
Madryt – stolica
europejska, siedziba królów, a że ja też z Królewskiego Miasta pochodzę,
to wcześniej czy później na moim podróżniczym szlaku musiałam się tam
zatrzymać - choćby na chwilę. Jest to jedno z ciekawszych miejsc na
mojej mapie. Stolicę Hiszpanii odwiedziłam, BO…..chciałam zobaczyć na
żywo mecz Realu Madryt. Tak, tak, tak moje piłkarskie serce należy do
najbogatszego, najbardziej snobistycznego i wyżelowanego klubu na tym
globie.
Z Krakowa są już bezpośrednie połączenia z wieloma
hiszpańskimi lotniskami, między innymi z Madrytem. Z lotniska również
sprawnie można dostać się do centrum – kolejką. Lotnisko oddalone jest
od miasta o ok. 12 km.
Zwiedzanie rozpoczęłam od placu Puerta del
Sol (brama słońca), na którym znajduje się pomnik króla Karola III
Hiszpańskiego na koniu. Puerta del Sol to taki Krakowski Rynek, na
którym odbywają się wszelkiego rodzaju wiece i manifestacje jak również
zabawy sylwestrowe. Przy Puerta del Sol położony jest Budynek Poczty, w
którym obradują radni autonomicznej prowincji Madrytu. Przewodniki
donoszą, że w budynku, w którym obecnie znajduje się słynny fast food z
żółtą literką M jako logo, kiedyś mieścił się kościół. Ot, ciekawostka
dająca do myślenia, dokąd zmierza nasz konsumpcyjny tryb życia…..W
okolicy Puerta del Sol znajduje się mnóstwo markowych sklepów i
restauracji.
10 min spacerem od Puerta del Sol dojdziemy do
słynnej Calle Gran Via – wizytówki miasta i znanym z pocztówek
imponującym budynkiem „Metropolis”. Przy Gran Via mieszczą się liczne
hotele, kościoły i muzea.
Ja swój szybki spacer przed meczem
zakończyłam na największej w Hiszpanii stacji kolejowej Atocha. Od
małego lękiem napawały mnie nasze stacje kolejowe – lub to, co miało
pełnić ich funkcję. Stacja Atocha to mini ogród botaniczny z jeziorkiem,
w którym pławią się żółwie. Nie czuło się znajomego zapachu moczu oraz
wymiocin, w końcu bycie największą stacją zobowiązuje – ciekawe czy
doczekam czasów, że na naszych stacjach kolejowych będzie tak pięknie i
spokojnie.
Będąc w Madrycie – dokładniej każdy kibic piłkarski
będąc w Madrycie musi odwiedzić Estadio Santiago Bernabeu i chociaż na
chwilę poczuć magię tego stadionu. Mecze na nim rozgrywa Real Madryt –
daruję sobie pisanie o klubie i piłkarzach….. tak daleko nam do
piłkarskiej Europy, tak zazdroszczę Hiszpanom, że potrafią kibicować na
poziomie. Futbol hiszpański to kwint esencja futbolu i tyle w temacie.
Mecz to święto dla kibiców – już od rana czuje się w okolicach stadionu
atmosferę meczu (hotel miałam 10 minut od stadionu). Na stadion dotarłam
blisko 2 godziny przed meczem – udało mi się zrobić 3 rudy wokół
imponującej budowli, która może pomieścić blisko 80 tysięcy kibiców. Z
80 tysięcy gardeł wydobywają się przyśpiewki motywujące Real do gry –
szkoda, że mecz trwa tylko 90 minut :( ale dla takich chwil warto żyć.
Obok mnie siedzieli kibice drużyny przeciwnej – potrafili docenić dobry
futbol i cieszyli się zarówno z bramek Realu jak i swojej drużyny –
niemożliwe? A jednak! Takie życie tylko w Madrycie.
Swój pobyt w
Madrycie zakończyłam spacerem w pobliżu Pałacu Królewskiego, który jest
oficjalną siedzibą królów. Księcia z bajki galopującego na białym koniu
nie spotkałam ale też mi się podobało. Niedaleko pałacu przy placu Plaza
de Espana znajduje się pomnik Cervantesa (autora don Kichota).
~Szczepson~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz