Do Meksyku wybrałam się w listopadzie – u nas za oknem było
szaro i buro, a tam piękne słońce i ciepła woda w morzu. W drodze na
Okęcie nie dawała mi spokoju myśl, że najbliższe 12 godzin spędzę w
samolocie w jednej pozycji. Nie straszny mi jet lag czy zmiana czasu –
nie lubię być „uwięziona” w jednym miejscu.
Z zapasem
książek przeszłam odprawę, udałam się w pobliże odpowiedniego gate'u i
rozpoczęłam odliczanie do końca…..W samolocie jak to w samolocie…
otrzymałam miejsce w klasie podwyższonej ekonomicznej – lepsza niż
zwyczajna ekonomiczna, ale moje wyobrażenia o „luksusie” skończyły się w
momencie wejścia na pokład. Odległości między siedzeniami prawie żadne,
towarzysz obok okazał się nałogowym palaczem, który po kryjomu
„popalał” elektronicznego papierosa, do toalety kolejka, jedzenie typowe
dla „restauracji” samolotowej. Jedynie myśl o temperaturze powyżej 28
stopni Celsjusza poprawiała mi nastrój. Towarzystwa w czasie długiego
lotu dotrzymał mi Harlan Coben – dziękuję za jego wyobraźnie i niezłe
pióro. Pomimo tych "niedogodności" lot minął dość szybko. Korytarz
powietrzny do Meksyku prowadzi nad północną częścią Wielkiej Brytanii,
Islandią, Grenlandią, Kanadą oraz terytorium USA. Z Warszawy
wylecieliśmy o 11:00 więc na widoki z lotu ptaka narzekać nie można
było. Późnym popołudniem (czasu meksykańskiego) wylądowałam w Cancun….
Będą
w Meksyku (dużo powiedziane), będąc na Półwyspie Jukatan trzeba
zobaczyć słynną piramidę Chichen Itza, ruiny w Tulum i popływać z
żółwiami w Akumal.
Ja swój pobyt rozpoczęłam w Cancun – jest to
nowoczesny i bardzo luksusowy kurort turystyczny z hotelami 5* oraz
sklepami ekskluzywnych marek odzieżowych. Strefę hotelową oddziela od
starego miasta akwen wodny, w którym można spotkać krokodyle. Wzdłuż
linii brzegowej rozmieszczone są znaki z ostrzeżeniem dla turystów, żeby
nie wchodzić do wody. W okresie opadów woda podnosi się i można spotkać
„spacerujące” po ulicach krokodyle.
Kolejne dni spędziłam w Playa
del Carmen a właściwie w dzielnicy hotelowej Playacar. Można tam
znaleźć wysokiej klasy hotele jak również domy do wynajęcia. Wjazd
pilnowany jest przez strażników, tak aby nikt nie zakłócał pobytu
turystów. Z Playacar do centrum Playa del Carmen jest 10 minut jazdy
samochodem. Samo Playa del Carmen słynie z Piątej Alei (skojarzenie z
USA wskazane), przy której znaleźć można miejscowe rękodzieło jak
również markowe ubrania. Ja skupiłam się na poznawaniu lokalnych pubów.
Jeden szczególnie mnie urzekł. Położony nieco na uboczu, przy plaży,
gdzie można sączyć drinka, słuchać muzyki na żywo i moczyć nogi w morzu.
Niestety podczas pobytu nie stałam się fanem tequili – pozostanę przy
piwie i winie. Jedną z pamiątek, którą turyści przywożą z Meksyku są
hamaki - ich koszt może dochodzić nawet do kilkuset złotych - wszystko
zależy, czy są wykonane tradycyjnie, czy zwykłe hamaki "made in china".
Z
Playa del Carmen pojechałam do Tulum. Na klifie nad morzem znajdują się
ruiny budowli Majów i przepiękne plaże. Jak na razie plaża w Tulum
zwycięża we wszystkich moich rankingach. Podobno nawet w czasie
niepogody woda ma kolor turkusowy. Z Tulum już prosta droga do Chichen
Itza – najbardziej rozpoznawalnej piramidy na Półwyspie Jukatan,
wpisanej na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz zaliczaną do
siedmiu nowych cudów świata. I tutaj pojawia się pytanie…..ile peso
można zarobić na atrakcji turystycznej? – BARDZO DUŻO.
Chichen
Itza robi niesamowite wrażenie na odwiedzających, ze względu na swoją
wielkość. Niestety na chwilę refleksji nie ma czasu – bowiem wokół
piramidy trwa odpust w najlepszym tego słowa znaczeniu. Liczne stragany z
„lokalnym rękodziełem” i sprzedawcy, którzy za przysłowiowego jednego
dolara są w stanie sprzedać wszystko. Nie ma tutaj mowy o spokoju i
posłuchaniu historii piramidy. Z każdej strony dochodzi nawoływanie do
zakupu. Ogromny minus dla władz za to, że doprowadziły do takiej
sytuacji, że nie ważna jest piramida tylko to, co tam kupiłeś. Chichen
Itza to mieszkanka kultury Majów oraz Tolteków. W kompleksie oprócz
piramidy znajduje się boisko, na którym rozgrywano rytualną grę w piłkę –
przewodnik opowiadał, że niekiedy stawką w tej grze było panowanie na
danym terenie lub nawet życie biorących udział w grze zawodników.
Jeszcze kilkanaście lat temu można było wejść na piramidę, teraz jest to
surowo zabronione – kilka milionów rocznie i po kilku latach z piramidy
zostałby sam piach….
Mnie udało się wspiąć na inną piramidę w
Uxmal, także pochodzącą z okresu panowania Majów – mój znajomy, który
udał się do Meksyku kilka miesięcy po mnie nie miał już tego szczęścia i
na piramidę nie pozwolono mu wejść. Uxmal to przeciwieństwo Chichen
Itza – cisza, spokój, dużo zieleni i zero straganów. Tak właśnie
wyobrażałam sobie zwiedzanie i słuchanie o historii. Podobnie jak
bardziej znana koleżanka Chichen Itza także Uxmal tworzyło
miasto-państwo. Można w jej obrębach znaleźć liczne pozostałości po
świątyniach, pałacach czy wspominanym wcześniej boisku do gry.
W
programie 2dniowej wycieczki objazdowej był jeszcze nocleg w Meridzie.
Ot takie małe milionowe miasteczko z przepięknym placem w centrum,
pałacem konkwistadora oraz katedrą. Po zapadnięciu zmroku można usiąść i
posłuchać muzyki na żywo w jednej z kawiarni. Z Meridy do Playa del
Carmen prowadzi autostrada, czas przejazdu to pięć godzin.
Ostatnią
z zaplanowanych atrakcji było pływanie z żółwiami w Akumal. Akumal
położone jest pomiędzy Playa del Carmen a Tulum, słynie między innymi z
tego, że rafa koralowa dochodzi praktycznie do samej plaży (jest to
jedna z największych raf koralowych na świecie – ciągnie się aż po
Indonezję) oraz ze względu na żółwie, które „wypasają” się na trawie
morskiej przy rafie. Od przewodniak-nurka dostaliśmy płetwy, kamizelki,
maskę z fajką oraz zostaliśmy pouczeni jak się zachować, jak żółw będzie
wypływał na powierzchnię. Co kilka minut w różnych miejscach
sympatyczne stworki wystawiały swoje łebki, aby zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nawet ci co nie są sympatykami żółwika Nigela ze słynne
kreskówki „Gdzie jest Nemo?” wydawali z siebie krótkie okrzyki zachwytu,
gdy zobaczyli żółwia z tak bliska. Nie przepadam za nurkowaniem ale
snoorkowanie to już inna bajka :-) W drodze powrotnej czekała nas
jeszcze jedna wodna atrakcja – kąpiel w cenocie, czyli w studni
powstałej w skale wapiennej na terenie dżungli. Jak nas zapewniał
przewodnik po takiej kąpieli nasza skóra będzie wyglądała jak po kilku
godzinnym zabiegu w spa – i się nie mylił! Po półgodzinnej kąpieli,
skóra była miękka i nawodniona. Cenoty to jaskinie ze słodką wodą, w
których można podziwiać wspaniałe okazy powstałe ze skał. Przy
odpowiednim oświetleniu i bogatej wyobraźni można się nieźle
przestraszyć tego, co kryje w sobie podwodny świat.
Przed powrotem
do Polski została mi jeszcze ostatnia atrakcja – hotelowa plaża. Plaże
karaibskie bez wątpienia uchodzą za jedne z ładniejszych na świecie.
Lubię wygrzewać się jak jaszczurka w słońcu ale co za dużo to niezdrowo i
po dwóch dniach na plaży zaczynam się nudzić. Dlatego jeden dzień mi w
zupełności wystarczył, aby naładować baterię na resztę roku.
Jeszcze
tylko szybki transfer na lotnisko, 12 godzin w samolocie i szara w
dosłownym tego słowa znaczeniu rzeczywistość. Z pewnością jeszcze kiedyś
wrócę do Meksyku...
WSKAZÓWKI PRAKTYCZNE:
* Najszybciej do Meksyku można dostać się wyczarterowanym samolotem
biura podróży. Już coraz więcej touroperatorów w Polsce organizuje tego
typu wyjazdy. Koszt samego czarteru waha się od 1600 zł do 2600 zł.
Dobrze też wcześniej zarezerwować 2dniową wycieczkę po Jukatanie,
ponieważ na miejscu ceny znacznie wyższe a i dostępność mniejsza.
~Szczepson~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz